Czego Wam katecheta nie powiedział

W nauce istnieje prawo, zwane „brzytwą Ockhama”, które mówi, że jeśli coś da się wyjaśnić bez odwoływania się do cudów, to należy tak uczynić.

William Ockham był Franciszkaninem i za swoją teorię został na początku czternastego wieku ekskomunikowany przez papieża Jana XXII, ale jego prawo jest do dziś stosowane w nauce.

Przeczytajmy teraz cztery ewangelie, tak by uwzględnić to prawo. Postarajmy się wczuć w sposób myślenia i uczucia osób, tam występujących.

Jeśli to możliwe, to sprawdźmy, co na ten temat mówi historia.

Jezus, co prawda nie jest postacią historyczną, ale wiele osób i zdarzeń, występujących w ewangeliach, jest. Zobaczmy więc, co mówi historia na ten temat.

Oto tytuły rozdziałów:

 

  1. Czy Jezus na pewno zmartwychwstał

  2. Jezus na krzyżu

  3. Boże Narodzenie

  4. Nauczanie

Czy Jezus na pewno zmartwychwstał?

W czasach Jezusa liczni mesjasze przemierzali Ziemię Obiecaną. Jedni wzniecali bunty przeciw Rzymianom, inni jak Jezus, głosili że przed zapanowaniem Królestwa Bożego, Żydzi muszą uzdrowić się sami. A były to czasy korupcji, kolaboracji i kompletnego upadku moralności. Nawet król żydowski Herod Antypas (nie mylić z Herodem Wielkim) współżył ze swoją bratową i nawet się z tym nie krył.

Jezus nakazywał miłować bliźnich i nawet gdyby nas zelżyli, to należało nadstawić drugi policzek. Nakazywał też oddawać co cesarskie cesarzowi.

Każdy bez wyjątku mesjasz głosił, że nadejście Królestwa Bożego jest bliskie. W domyśle, że nastąpi to przed końcem działalności danego mesjasza, bo tak to wynikało z proroctw.

Mesjasze kończyli życie w różny sposób. Najczęściej gwałtowny. Żaden z nich jednak nie zmartwychwstał.

No to pozbierajmy z różnych ewangelii, jak do tego doszło, a potem oddajmy głos współczesnemu ratownikowi medycznemu.

Jezus został ukrzyżowany o szóstej, czyli w południe. Wtedy nikt nie miał zegarka, więc czas liczono od wschodu słońca. Umarł o dziewiątej, czyli trzy godziny potem. Na dodatek było to w piątek. Czyli przyjaciele Jezusa mieli jedynie trzy godziny na pochowanie go, bo od zachodu słońca w piątek zaczynał się już szabas i nic, ale to absolutnie nic nie było wolno Żydom robić. Tak jest zresztą do dzisiaj.

Kiedy Jezus przestał dawać oznaki życia, jeden z żołnierzy przebił mu bok włócznią, by sprawdzić czy zareaguje na ból. Nie zareagował, więc uznano, że zmarł.

Po przebiciu boku, wytrysnęła z niego woda i krew. To bardzo istotne, bo dość trudno jest wytłumaczyć skąd ta woda.

Józef z Arymatei w towarzystwie jednego z żołnierzy pobiegł wtedy do Piłata, by ten zgodził się na oddanie ciała Jezusa, aby można było go pochować przed zmierzchem.

Piłat zdziwił się, że Jezus już umarł, bo inni konali na krzyżu dwa, a nawet trzy dni. Ale żołnierz potwierdził, że umarł, więc Piłat się zgodził.

Zdjęli więc Jezusa z krzyża i pojechali do grobu, by dokonać obrządku pogrzebowego.

To że Jezus umarł tak szybko, to bez wątpienia skutek tragicznej nocy, poprzedzającej ukrzyżowanie, kiedy to pijani żołdacy naśmiewali się z niego i bili go tak, że rano Jezus był cały posiniaczony.

A niektórym obrażeniom klatki piersiowej może towarzyszyć wysięk limfy do opłucnej.

Limfa z wyglądu niczym nie różni się od wody. A opłucna to błona, w której znajdują się płuca i która oddziela je od innych narządów.

Limfa zbierająca się w opłucnej uniemożliwia działalność pęcherzyków płucnych, znajdujących się pod poziomem cieczy. W efekcie spada poziom tlenu we krwi i pierwszym organem, który przestaje działać jest kora mózgowa. Człowiek traci przytomność. Pozostałe organy, jak serce, nerki czy wątroba działają nadal, bo nie są aż tak wrażliwe na spadek poziomu tlenu we krwi.

Gdyby w tym momencie znalazł się przy Jezusie ratownik medyczny i gdyby postawił prawidłową diagnozę, to natychmiast przebiłby bok Jezusa i spuścił limfę z opłucnej.

I tak się przecież stało. No to wiemy skąd ta woda.

Limfa jest lepka i po spuszczeniu jej z opłucnej, pęcherzyki nie od razu zaczynają pracować. Sztuczne oddychanie metodą usta usta ocuciłoby Jezusa w kilka minut.

Gimnastyka związana ze zdejmowaniem Jezusa z krzyża i późniejszy transport do grobu odegrały rolę tradycyjnego sztucznego oddychania.

Pewnie jeszcze po drodze Jezus otworzył oczy.

Czy tak było naprawdę? Nie wiadomo. Ale taki przebieg wypadków jest prawdopodobny, w przeciwieństwie do zmartwychwstania, którego prawdopodobieństwo według nauki wynosi zero.

W nauce istnieje prawo zwane brzytwą Ockhama, które mówi, że jeśli coś da się wyjaśnić bez odwoływania się do cudów to należy tak uczynić.

William Ockham był Franciszkaninem i za swoją teorię został na początku czternastego wieku ekskomunikowany przez papieża Jana XXII.

Teraz wiemy dlaczego.

Na zakończenie dodam jeszcze, że choć to wydaje się niemożliwe, ale istnieje kompromis między tym co tu opisałem, a tym w co wierzą Chrześcijanie.

Po prostu dwa tysiące lat temu inna była definicja śmierci niż teraz i tych których uważano wtedy za zmarłych, dziś można by jeszcze reanimować. Teraz jakiś ratownik, a kiedyś może także i Jezus.

Jezus do samego końca wierzył, że jest mesjaszem i synem bożym. W związku z tym wierzył też, że w jakimś momencie jego działalności objawi się Jahwe w swej chwale, uwolni go od oprawców, przegna Rzymian i ustanowi Królestwo Boże, bo tak było i jest napisane w pismach.

Kiedy na kilka sekund przed utratą przytomności zrozumiał, że nic z tego, wyszeptał: „Elloi, Elloi, lamah sabahtami”. „Ojcze mój, Ojcze mój, czemuś mnie opuścił”. To brzmi jak wyrzut. Pełen rozczarowania, rozpaczy, ale i… pretensji.

Potem, po odzyskaniu przytomności Jezus miał trzy dni na rozmyślania. Gorzkie to były myśli. Skoro Jahwe nie ustanowił Królestwa Bożego, to znaczy, że Jezus nie może być mesjaszem.

Skoro ojciec nie ocalił go przed śmiercią, to znaczy, że Jahwe nie jest jego ojcem, bo co to za ojciec, co nie ocalił przed śmiercią własnego syna, w dodatku jedynaka, a przecież jest wszechmocny, więc wystarczyłoby pstryknąć palcem.

Trzy dni potem Jezus spotkał uczniów idących do Emaus. Oni go nie rozpoznali i nic dziwnego. Był przecież cały posiniaczony i opuchnięty. Ale fizycznie to był ten sam Jezus. Miał na ciele ślady ukrzyżowania. Natomiast pod względem psychicznym to był już całkiem inny człowiek.

Nie chciał tracić całego swojego dorobku życiowego. Kazał więc uczniom głosić Żydom swoją naukę, bo to naprawdę super nauka. Trudno temu zaprzeczyć.

Według ewangelii Mateusza i Marka Jezus przykazał swoim uczniom, by głosili jego nauki wszystkim narodom. U Marka napisano to jednak w ostatniej dwunastozdaniowej części, która jest ewidentnym, na dodatek nieudolnym, fałszerstwem. W polskiej wersji tego nie widać, ale w greckim oryginale ostatnie 12 wierszy dopisano zupełnie innym językiem, choć też greckim. To tak jakby wziąć artykuł z gazety z 1925 roku i kazać teraz w 2025 roku komuś dopisać dwunastozdaniowe zakończenie. Każdy pozna, że to fałszerstwo.

U Łukasza opisano wniebowstąpienie Jezusa. Pozostali ewangeliści uznali jednak ten szczegół za tak mało ważny, że się o tym nie zająknęli. Tak czy owak Jezus wkrótce zniknął.

Myślę, że gdyby Jezus dowiedział się, że jego nauki są czczone na świecie poza Izraelem, to by się bardzo zdziwił. Pomysł by jego nauki propagować w całym Cesarstwie Rzymskim pochodził od Świętego Pawła z Tarsu, ale to dopiero 10 lat po zniknięciu Jezusa, a wspomnianą wyżej ewangelię Mateusza napisano jeszcze 50 lat później w Cesarstwie Rzymskim.

——————————————————————————

I na koniec jeszcze ciekawostka. Cztery tysiące kilometrów na wschód od Izraela, w indyjskim Tybecie w miejscowości Ladakh znajduje się buddyjski klasztor Hemis. Jego mnisi twierdzą, że przechowują zwłoki proroka, który przeżył ukrzyżowanie, co widać na jego kościach. Nazywał się Youse Azif. To Youse jest nawet bardziej podobne do Jezus niż angielskie Dżizes, czy francuskie Żezu (pisownia fonetyczna).

Nikt tych kości jednak nie widział, a nawet jakby, to i tak trzeba by przynajmniej określić ich wiek, by móc wysuwać odważniejsze wnioski. Ale…

Pobożni Chrześcijanie, odwiedzający klasztor Hemis wpadają czasem w religijny trans, tak samo jak to bywa na drodze krzyżowej w Jerozolimie.


Jezus na Krzyżu

Ukrzyżowany Jezus na pewno nie wyglądał tak, jak go przedstawiają w polskich kościołach. . Przede wszystkim nie miał stóp przebitych gwoździem.

Trzy dni po ukrzyżowaniu spotkał uczniów idących do Emaus i poszedł z nimi. Czyli co? Stopy mu wyzdrowiały, a dłonie i bok, nie?

Niewierny Tomasz kazał przecież pokazać dłonie i bok, a o stopach nie wspomniał.

Jeżeli ciało człowieka przylega do krzyża, to stopy są do niego prostopadłe. Czy ma ktoś pomysł, jak tu by je przybić do krzyża, bez wyłamywania stawu skokowego?

Przejrzycie sobie obrazy różnych malarzy, zatytułowane „Jezus na krzyżu.” Autorzy musieli się strasznie męczyć z tymi stopami: zginali kolana lub prostowali stopy bardziej niż u baletnicy.

Velazquez dodał podstawkę pod stopy i przybił je do podstawki. Podobnie jak na zdjęciu niżej.

A Leonardo da Vinci i Rafael Santi w ogóle nie podjęli się tego tematu, bo zbyt dobrze znali anatomię i wiedzieli, że to niemożliwe.

Najprawdopodobniej pod stopami Jezusa była zainstalowana jakaś podstawka, a kilkanaście centymetrów wyżej piszczele były przewiązane do krzyża. To przybijanie stóp do podstawki było możliwe, ale niekonieczne, a w sumie to samo przybijanie mogłoby łatwo naruszyć umocowanie podstawki. Wie to każdy, kto używał kiedyś młotka.

Dłonie były przebite i przywiązane do krzyża w okolicy przegubów. Gdyby były tylko przebite, to pod wpływem ciężaru ciała, gwoździe w końcu by powiększyły otwory i ciało by odpadło od krzyża. Dłoń przecież składa się z drobnych kostek. A w przypadku samego przywiązania, ciężar ciała spowodowałby w końcu wysunięcie się dłoni.

Tak czy owak to koszmar i to w stosunku do faceta, który kazał miłować bliźniego i nadstawiać drugi policzek. Jahwe, o ile istnieje, jest bezlitosny! A fe!

Boże Narodzenie

Kilkaset lat przed narodzeniem Jezusa, mieszkańcy dzisiejszej Europy obchodzili święto Bożego Narodzenia w dniu, który jest nieco dłuższy od poprzedniego, czyli 25-go grudnia. Chodziło oczywiście nie o Jezusa, lecz o Boga Słońca, którego imiona zmieniały się w zależności od grupy etnicznej.

Po skracaniu się dnia przez całą jesień, 25 grudnia dzień stawał się wreszcie o 3 lub 4 minuty dłuższy. To tak, jakby rodziło się Słońce. Prawda?

Germanie, Scytowie, Celtowie, a nawet całkiem dzicy podówczas Słowianie byli doskonałymi obserwatorami przyrody, bo od tego zależało ich życie. Potrafili jakimś cudem zauważyć to kilkuminutowe wydłużenie dnia, choć nikt z nich oczywiście nie miał zegarka.

Słowiański bóg słońca nazywał się Swarożyc. Znaczy to, że nie stał wysoko w hierarchii ówczesnych bogów, bo nie miał nawet własnego imienia. Swarożyc znaczy bowiem tyle co syn Swaroga. Tak samo jak panicz jest synem pana. Było to więc święto narodzin syna bożego, co akurat bardzo dobrze pasowało Chrześcijanom.

Kiedy w czwartym wieku n.e. wyznawcy Jezusa przestali być prześladowani przez Rzymian i chrześcijaństwo stało się religią państwową, natychmiast sami zaczęli prześladować wyznawców innych religii. Czasem zamiast walczyć, lepiej było jednak zaadoptować do własnych potrzeb miejscowe obyczaje, czy też święta.

I tak obchodzimy Boże Narodzenie 25-go grudnia, choć Jezus na pewno nie urodził się zimą, bo, jak pisze Łukasz w swojej ewangelii, podczas narodzin Jezusa: „pastuszkowie przebywali na polu i trzymali straż nocną nad swą trzodą”. A tymczasem w grudniu w Betlejem nocą temperatura spada poniżej zera i nawet czasem prószy śnieg, co dla przyzwyczajonych do upałów mieszkańców Betlejem, wyklucza długotrwałe przebywanie na polu.

Według historyków owce pasały się w tamtej okolicy na polach, między końcem marca a połową listopada. W grudniu były więc w stajenkach.

Spis powszechny ludności, o którym piszą ewangeliści odbył się w szóstym roku po Chrystusie z zarządzenia Augusta Kwiryniusza. Nie mógł być więc przyczyną tego, że „nie było miejsca w gospodzie”. Natomiast w Izraelu wczesną jesienią odbywał się coroczny festiwal religijny, w ramach którego Żydzi przybywali do Świątyni w Jerozolimie. Jeśliby więc Jezus urodził się we wrześniu, to nie byłoby nic dziwnego w tym, że podczas tego festiwalu nie było miejsca w gospodzie w Betlejem, odległym od Jerozolimy o kilka kilometrów. Wszystko wskazuje więc na to, że Jezus urodził się we wrześniu.

Urodził się między szóstym a ósmym rokiem przed Chrystusem. To brzmi paradoksalnie i aby tego unikać w dalszej części, od tej pory będę używać formuły „przed naszą erą.”

Całemu temu lapsusowi winne są wydarzenia o ponad pięćset lat późniejsze. Wtedy papieżem był Jan I. A lata liczono ciągle „od założenia Rzymu”, barbarzyńskiego Rzymu! Papież zarządził więc, by od tej pory liczono je „od narodzin Chrystusa”. A kiedy urodził się Jezus, miał wyliczyć bardzo wykształcony i kompetentny mnich Dionizy Mały. I zrobił to, ale się pomylił o kilka lat.

W wyniku tej pomyłki w liczeniu lat, postać historyczna, Herod Wielki, który podobno polował na malutkiego Jezusa umarł w 4 roku p.n.e. Tak przy okazji, jak to określają ewangeliści „rzeź niewiniątek” to raczej ściema, bo Józef Flawiusz dokumentujący owe czasy nic o tym nie pisze. A był on zagorzałym wrogiem Heroda Wielkiego i gdyby był cień szansy, by go pogrążyć, to by tego z pewnością nie przemilczał.

Wielu historyków wątpi w to, że Jezus urodził się w Betlejem w Judei. O narodzinach w Betlejem pisze jedynie ewangelista Łukasz. Ale może tak twierdzić jedynie po to, by spełniło się proroctwo Micheasza, że mesjasz urodzi się w mieście Dawida. Do Betlejem z Nazaretu jest 180 km i trudno sobie wyobrazić, by kobieta w dziewiątym miesiącu ciąży zdołała przebyć tę odległość pieszo lub na osiołku, a drogi były wówczas gorsze niż dziś.

Moim zdaniem jednak Jezus nie mieszkał w Nazarecie, lecz gdzieś niedaleko na południe od Betlejem. Określenie „Narazarejczyk” jest wielokrotnie używane w pisanych prawie sto lat potem ewangeliach, ale jest to wynik językowego lapsusu.

W języku aramejskim, którym posługiwał się Jezus istnieje słowo „nazirejczyk”, które oznacza człowieka, który ma do wykonania jakieś zadanie i poświęca temu całe swoje życie, nie zakłada rodziny, nie gromadzi dóbr doczesnych, nie korzysta z uciech dnia codziennego. Słowem wykapany Jezus.

W języku aramejskim pisanym nie zaznacza się samogłosek. Czyli nie ma żadnej różnicy między napisanym „Nazirejczyk” a „Nazarejczyk”. Nic dziwnego, że żyjący prawie sto lat później ewangeliści pomylili te dwa słowa. Jezus był nazirejczykiem, a jako dziecko nie mieszkał w Nazarecie. Nazaret był w owym czasie zabitą dechami malutką wioską i trudno sobie wyobrazić, że dwunastoletnie dziecko, wychowane w takiej dziurze, mogłoby zadziwić mędrców w jerozolimskiej świątyni swą wiedzą religijną. Poza tym według Łukasza Józef pochodził z Betelejem. To po co miałby przenosić się do jakiejś wioski 180 km na północ. Tam na pewno nie potrzebowali stolarza, w przeciwieństwie do okolic Jerozolimy.

W owych czasach niedaleko na południe od Betlejem działali Esseńczycy. Była to sekta judaistyczna, uważająca, że nadejście Jahwe i utworzenie Królestwa Bożego jest bardzo bliskie. Poprzedzi je działalność mesjasza. Esseńczycy nie gromadzili dóbr doczesnych, nie zakładali rodzin, bo w Królestwie Bożym i tak wszyscy będą jednakowo szczęśliwi, więc po co się wysilać, pracować i wychowywać dzieci.

Kiedy w 1947 odkryto w Qumaran, tuż obok Betelejem, rękopisy nazwane potem biblioteką esseńską, okazało się, że Jezus był, bez wątpienia, zauroczony ideologią Esseńczyków. Te same sformułowania, co w ewangeliach, te same obyczaje, nawet to, że apostołów było dwunastu, to pomysł esseński. Esseńczycy żyli bowiem w dwunastoosobowych grupach.

Skoro nie mieli rodzin i nie pracowali, mieli Esseńczycy mnóstwo czasu na dysputy religijne. A Jezus oczywiście wolał przysłuchiwać się dorosłym niż bawić z dzieciakami, bo jako nieślubne dziecko był zapewne prześladowany przez rówieśników.

A z narodzinami Jezusa to było tak. Kiedy okazało się, że Maria jest w ciąży, rodzice postanowili znaleźć jej męża. Wybór padł na Józefa, ubogiego, dalekiego krewnego. Kiedy ten zorientował się po jakimś czasie, że stan Marii nie może być wynikiem jego poczynań, postanowił ją (jak pisze ewangelista) odprawić, co dla niej mogłoby okazać się tragiczne, bo za cudzołóstwo u Żydów groziło ukamienowanie. W końcu Józef dał się jednak przekonać, że ojcem dziecka jest Jahwe. Niewątpliwie jakąś rolę w tym przekonywaniu odegrało to, że rodzice Marii byli majętni, a Józef był bardzo biedny.

Gdyby było tak jak w ewangelii, że potem uciekli z Nazaretu do Egiptu przed Herodem, to by znaczyło, że mają coś z głową, bo Jerozolima z Herodem była na trasie z Nazaretu do Egiptu. Lepiej było więc uciekać na północ, albo siedzieć cicho w swojej odległej wiosce.

Po trzech latach kiedy wrócili z Egiptu, okazało się zapewne, że nie wszyscy zapomnieli, że coś z tą datą narodzin Jezusa było nie tak. Starsi, pół biedy, mają swoje problemy, ale dzieci bywają okrutne i stąd to religijne wykształcenie dwunastoletniego Jezusa, który wolał towarzystwo rozdyskutowanych starszych.

Dodam jeszcze, że te poszukiwania dwunastoletniego Jezusa, który zgubił się w jerozolimskiej świątyni, to ostatni epizod ewangeliczny, w którym pojawia się Święty Józef. Dalej nikt o nim już nie wspomina.

Nauczanie

Co działo się z Jezusem między dwunastym a trzydziestym rokiem życia, nie wiadomo.

Z rozpoczęciem działalności nauczycielskiej Jezus musiał czekać do 30-go roku życia, bo prawo żydowskie zabraniało tego przed trzydziestką.

Nieco od Jezusa młodszy jego kuzyn Jan rozpoczął nawracanie Żydów z drogi występku, nieco później niż Jezus. Mimo to, do Jana waliły tłumy, a do Jezusa nie waliły. Wszystko za sprawą bardzo medialnego zabiegu, jakim był chrzest w rzece Jordan. Przychodził do Jana Żyd, ten go obmywał z grzechów i tak oczyszczony Żyd odchodził z mocnym postanowieniem poprawy. Proste?

Żydzi powszechnie uważali Jana za mesjasza. On temu zaprzeczał, ale tłum wiedział lepiej.

Jezus nieco zazdrościł kuzynowi, ale kiedyś jednak odwiedził Jana, by ten go ochrzcił. Wtedy Jan Chrzciciel niespodziewanie złożył Jezusowi hołd, mówiąc, że to Jezus jest mesjaszem. Ale tłum i tak wiedział swoje.

Obaj nauczyciele mieli podobny program. Tyle, że Jezus był uosobieniem łagodności. Mówił: ”jeśli bliźni uderzy cię w policzek, to mu nie oddawaj, tylko nadstaw mu drugi policzek”. A Jan był bardziej bezkompromisowy. I ta bezkompromisowość go zgubiła.

Królem Izraela, oczywiście za zgodą Rzymu, był wtedy syn Heroda Wielkiego, Herod Antypas. Upadek obyczajów ówczesnego Izraela był tak duży, że nawet król cudzołożył ze swoją bratową, piękną Herodiadą i wcale się z tym nie krył.

Jan Chrzciciel napiętnował to publicznie i w końcu się doigrał. Król aresztował go i wtrącił do lochu. Herod Antypas nie był takim potworem jak jego ojciec i chyba nie chciał uśmiercać Jana Chrzciciela, bo gdyby chciał, to mógł to zrobić od razu, a nie wtrącać go do lochu. Ale jego konkubina, Herodiada nie mogła darować Janowi tej obrazy i tylko czekała na okazję.

Któregoś wieczoru, podczas suto zakrapianej kolacji wystąpiła Salome, jej dorastająca córeczka, czyli bratanica króla. Był to taniec nastolatki, zapewne z wieloma erotycznymi elementami. Herod tak zachwycił się tym występem, że zawołał potem Salome i mówi: „żądaj co chcesz, a ja ci to dam.”

Ale Salome nie wiedziała, czego chce, więc poszła i zapytała matki. A ta kazała powiedzieć królowi, że niczego tak nie pragniesz, jak ujrzeć głowę Jana Chrzciciela na półmisku.

W ten sposób Jezus odziedziczył wyznawców Jana i od tej pory jego kariera potoczyła się już błyskawicznie, co niestety zaniepokoiło obsługę jerozolimskiej świątyni, a szczególnie jej skarbnika i w konsekwencji doprowadziło to do ukrzyżowania Jezusa.

Przewijanie do góry