W tej zakładce chcę publikować posty, które nie mieszczą się tematycznie w żadnej z pozostałych zakładek. Na razie będą to:
„Erzuli Dantor” oraz „Wino własnej roboty”.
Erzuli Dantor
Są to zdjęcia to Erzulie Dantor, haitańskiej boginki woodoo, patronki kobiet maltretowanych przez partnerów, o czym świadczą dwie szramy widoczne na jej prawym policzku.
Zasłynęła kilkoma przypadkami, kiedy to pomogła swoim wyznawczyniom, umieszczając ostry przedmiot między czwartym a piątym żebrem ich oprawców.
Jej podobieństwo do Matki Boskiej Częstochowskiej nie jest oczywiście przypadkowe, ale wbrew pozorom nie wiąże się z żadnym świętokradztwem.
To bardzo romantyczna historia i z czystym sumieniem zachęcam nawet żarliwych Chrześcijan do jej przeczytania:
W 1802 roku Napoleon wysłał oddział polskich legionistów do gaszenia powstania na Haiti. Legioniści poczuli się zdradzeni. Mieli walczyć o niepodległość Polski, a tymczasem użyto ich do gaszenia powstania niepodległościowego.
Masowo przechodzili na stronę powstańców, którzy ostatecznie zwyciężyli. Legioniści nie mieli potem gdzie wracać, zostawali więc na wyspie i wchodzili w związki z miejscowymi kobietami. A po ich śmierci odnajdywano na ich szyjach szkaplerzyki z Matką Boską.
Mam opowiadać dalej?
Wino własnej roboty
Znawcy wina, zwani enologami twierdzą, że winem może być tylko alkoholowy napój, wytworzony z winogron, a wina owocowe to nie są wina, tylko… no nie wiadomo co.
Nie jestem pewien, czy u twórców tej opinii nie widać pewnego wpływu alkoholu na myślenie.
Bo na przykład to oni przekonali też całą ludzkość, że produktem fermentacji soku z winogron o kolorze zielonym jest białe wino, które przecież nie jest białe, tylko przezroczyste, no… ewentualnie żółtawe.
To dokładnie tak, jak z tym chłopcem, który zerwał leśny owocek i spytał ojca, co to jest. Ten, odpowiedział, że to czarna jagoda. A mały, no to dlaczego jest czerwona? Bo jeszcze zielona odpowiedział ojciec.
Ja robię wino domowe od 57 lat i wyprodukowałem ich ponad setkę. Kilka z nich było z winogron, ale w rankingu smakowo zapachowym zajmują one miejsce w środku stawki.
Białe wina powstają w wyniku fermentacji soku, wyciśniętego z winogron, który nazywa się moszczem.
Natomiast wina czerwone prawie zawsze fermentuje się w miazdze, czyli w pulpie powstałej ze zmiażdżonych owoców razem z pestkami i skórkami.
Takie postępowanie powoduje, że wino jest bardziej aromatyczne i ma intensywniejszy kolor, bo powstający alkohol rozpuszcza dodatkowe substancje ze skórek i pestek. Na dodatek te substancje są z reguły cenne z punktu widzenia organizmów konsumentów.
Wina z malin, truskawek i brzoskwiń nigdy nie robiłem, ale próbowałem u znajomych i… nie polecam. Zapach owoców i ich smak ulatnia się bowiem w czasie fermentacji i powstaje wino, które ma tylko jedną zaletę. Można się nim upić.
Wino z moreli próbowałem u kolegi i było pyszne. Ale jest ono bardzo pracochłonne. Nie da się go fermentować w moszczu, bo z tego owocu daje się wycisnąć jedynie bardzo ograniczone ilości soku. A po fermentacji w miazdze, oddzielenie potem wina od stałej pozostałości jest trudne.
Wina z jabłek nie można fermentować w miazdze, bo odsączenie cieczy po fermentacji jest prawie niemożliwe. Sok musimy wyciskać z twardych jabłek. Jest to dość pracochłonne, ale jeśli wszystko przeprowadzimy nie popełniając błędów, to efekt będzie znakomity.
Robiłem kilka razy wino z ryżu. Można je wypić ze smakiem pod koniec fermentacji. Smakuje jak szampan, choć oczywiście jest mętne. Dwa miesiące później smakuje i pachnie ono jednak tak, jakby przez cały ten czas przebywało w intensywnie użytkowanej ubikacji.
Robiłem kiedyś wino z róży. Narobiłem się strasznie, bo trzeba było wydłubać z owocków pestki. Efekt końcowy był fatalny, ale to raczej była wina surowca, który był chyba podgnity. Według przepisu miał być zmrożony, więc dla nie fachowca to podgnicie było trudne do odkrycia.
Bardzo łatwo robi się wino z agrestu. Fermentuje ono w miazdze, ale wino po odsączeniu nigdy się nie sklaruje. To znaczy, będzie mętne nawet po roku. Podobnie, jeśli do wina, powiedzmy z porzeczek dodamy nieco agrestu, to takie mieszane wino też zawsze będzie mętne.
Najłatwiej robi się wino z porzeczek i z wiśni. Na prawdę trudno je popsuć. Mają one ponadto jedną super cechę. W trakcie ich fermentacji dodaje się wody do miazgi. Do nastawu z 10 kg wiśni dodaje się 7 litrów wody, do wina z czerwonych porzeczek 20, a do czarnych nawet 25 litrów.
Inaczej mówiąc z 10 kg jabłek lub winogron otrzymamy około 6 litrów wina, a z 10 kg mrożonych czarnych porzeczek prawie 30 litrów.
Przy okazji uwaga na temat owoców mrożonych. Był kiedyś taki film „Poszukiwany, poszukiwana”, a w nim Mieczysław Czechowicz badał zawartość cukru w cukrze. Ręczę wam, że zawartość porzeczki w porzeczce mrożonej jest większa niż w świeżej. Nie wiem dlaczego, ale najprawdopodobniej przed mrożeniem porzeczki są dobrze wysuszane, by po rozmrożeniu nie zrobiła się ćtapka, której nikt nie będzie chciał kupić. W efekcie w mrożonych porzeczkach jest mniej wody niż w świeżych.
Niektórzy zalecają, by w przypadku wina z wiśni, przed fermentacją usunąć pestki, co jest bardzo pracochłonne. Chodzi o to, że w czasie fermentacji dostaje się do wina cyjanek, zawarty w pestkach. Tyle, że te ilości cyjanku są małe i nadają winu bardzo interesujący posmak migdałów. Poza tym niewielkie ilości cyjanku nie tylko nie szkodzą, ale według zielarzy mają działanie przeciwrakowe. W sklepach zielarskich można dostać pestki z moreli, które zawierają znacznie więcej cyjanku niż migdały.
Do wina z winogron nie dodaje się wody w ogóle, a do pozostałych dodaje się jej troszkę. Tyle ile potrzeba, by rozpuścić w niej wyliczoną ilość cukru.
To bardzo ważne!!! Do wina nie wolno nasypać cukru, bo się on nigdy cały nie rozpuści. Nawet pomimo mieszania, bo cukier bardzo kiepsko rozpuszcza się w alkoholu, nawet rozcieńczonym.
Cukier dobrze rozpuszcza się za to w gorącej wodzie. Jeśli wyliczymy, że mamy dodać powiedzmy 4 kg cukru, to do garnka wlewamy 4 litry wody, wsypujemy 4 kg cukru i ogrzewamy stale mieszając. To ważne, by cukier się nie przypalił. Cały cukier rozpuści się, gdy temperatura osiągnie 70 stopni. Przed dodaniem tego do wina musimy jednak poczekać, aż temperatura spadnie poniżej 40 stopni.
Zanim zaplanujemy, ile procent alkoholu ma mieć nasze wino, kilka informacji. Dobrze, aby wino domowe miało więcej niż 13%, bo wtedy jest odporne na wszystkie choroby wina.
Wyjeżdżaliśmy kiedyś z żoną na wakacje. Czekając w domu na taksówkę, postanowiliśmy wypić po lampce wina. Ale taksówka przyjechała wcześniej, więc w popłochu zostawiliśmy niedopite lampki wina na stole.
Dwa tygodnie potem, po powrocie z wakacji wino w lampkach było OK. Może tylko było nieco mniej aromatyczne. Prawie każde inne wino na przykład ze sklepu skwasiłoby się, ale to nasze miało więcej niż 13%.
Każdy rodzaj drożdży ma górny limit stężenia alkoholu do którego pracuje.
Drożdże piekarnicze, takie jak dodawane do babki drożdżowej ciągną jedynie do najwyżej 10%.
Dzikie drożdże są niewiele lepsze. Te dzikie drożdże widzieliście nie raz, choć być może o tym nie wiedzieliście. To od nich skórki świeżych owoców takich jak śliwki, są omszałe.
Drożdże szlachetne, takie jak tokaj, bordeaux, malaga czy madera kończą działalność przy 12 do 17%, a dostępne ostatnio w sklepach winiarskich drożdże bayanus są w stanie wytworzyć wino o zawartości alkoholu nawet 18%.
W sklepach winiarskich można tez kupić drożdże turbo, które ciągną nawet do 20% i na dodatek robią to bardzo szybko. Ale jak mówią, co nagle to po diable i efekty smakowe ich działalności nadają się jedynie do destylacji w celu wytworzenia bimbru.
Pamiętam, że 40 lat temu, kiedy zajmowałem się tym procederem, jedyne dostępne na rynku drożdże, to były te piekarnicze. Nie wyobrażacie sobie, ile się trzeba było nadestylować takiego 7% – owego zacieru, aby otrzymać produkt.
Na opakowaniu każdego rodzaju kupnych drożdży znajduje się informacja o maksymalnych osiągach. Z reguły jest ona nieco przesadzona w celach reklamowych.
Jeśli kupujemy drożdże, to dodajmy jeszcze do koszyka odżywkę dla nich. Zawiera ona głównie fosforan dwuamonowy i powoduje komfort żywieniowy współpracujących z nami drożdży, a chyba o to powinniśmy zabiegać.
Dlaczego drożdże w jakimś momencie się zniechęcają, pomimo że w okolicy jest jeszcze cukier, będący ich pożywieniem?
Powodem jest zatrucie ich środowiska naturalnego. Choć to dla nas może brzmieć nieznośnie, alkohol jest bez wątpienia drożdżowym ekskrementem i przy pewnym jego stężeniu drożdże mówią pas, bo nie chcą dalej działać w tych sikach.
One z reguły nie umierają, lecz przechodzą do postaci uśpionej, takiej jak w torebce z drożdżami i w ten sposób zamierzają dotrwać do lepszych czasów. Ludzie nie mają niestety takiej umiejętności.
Jeszcze jedna uwaga na temat gustów drożdży. One nienawidzą metalu. Przy pracy z nimi pamiętajmy, żadne metalowe garnki czy łyżki.
Drożdże nie przepadają za ostrym światłem. Szczególnie słonecznym. Jeśli nie możemy ustawić pojemnika, tak by unikać światła, to okryjmy go ciemnym ręcznikiem.
Drożdże najbardziej lubią ciepełko lub nawet upał. Czym bliżej 35 stopni tym lepiej. Ale w 20 stopniach też dają radę.
Teraz pogadam o obliczeniach. Wiem, że to może zniechęcić część słuchaczy, ale niesłusznie, bo wyrób wina to nie apteka i jak się pomylicie, to drożdże wam to wybaczą, bo to leży przecież w ich interesie.
Poza tym prawie zawsze istnieje możliwość korekty. Niedawno nie chciały mi wystartować drożdże bayanus przy wyrobie wina z borówki amerykańskiej.
Takie historie zdarzały się notorycznie w przypadku szlachetnych drożdży winnych, takich jak tokaj, malaga czy bordeaux. Ciągle im coś nie pasowało.
Na przykład nie można było od razu dodać całego cukru, bo w za dużym jego stężeniu drożdże strajkowały. Trzeba było zaczynać od mniejszej ilości i dopiero, gdy drożdże zjadły już jego część, można im było zafundować dokładkę. A drożdże bayanus nigdy dotąd nie były takie wybredne. Ale… do czasu.
W desperacji wymyśliłem, że w borówce amerykańskiej jest tak dużo cukru, że w połączeniu z moim, nawet one nie dały rady. Dodałem trochę wody. Bez mieszania. I na granicy wody i wina bayanusy znalazły odpowiadające im warunki, a potem to już poszło tak jak powinno.
Z równania reakcji chemicznej wynika, że w czasie fermentacji połowa cukru zamienia się w alkohol, a połowa w dwutlenek węgla.
Jeśli więc mamy 10 kg roztworu cukru o stężeniu 20%, to jest w nim 2 kg cukru. Po fermentacji otrzymamy 1 kg alkoholu, ale też 1 kg dwutlenku węgla ulotni się w siną dal. Stężenie alkoholu wyniesie więc 1 : 9 = 0,11 czyli 11%.
W praktyce jest jednak jeszcze trudniej, bo nigdy nie wiemy, ile soku jest w kilogramie owoców i ile cukru jest w kilogramie soku.
W przypadku porzeczek lub agrestu sok stanowi około 70% masy, a cukier w zależności od tego czy rok był słoneczny, czy nie, między 10 a 20%.
Weźmy konkretny przykład.
Mamy 25 litrów wody w której rozpuściliśmy 10 kg cukru. Razem 35 kg. Dodajemy 10 kg zmacerowanych czarnych porzeczek.
Z porzeczek otrzymamy około 7 kg soku, w którym będzie około 1 kg cukru.
Cały cukier więc to 11 kg. Wytworzy się z niego 5,5 kg alkoholu oraz 5,5 kg dwutlenku węgla wyfrunie w powietrze.
Mamy więc 35 kg woda + 7 kg sok – 5,5 kg dwutlenek, co daje w sumie 36,5 kg roztworu a w nim 5,5 kg alkoholu, co daje około 15%. Pasuje? Jak nie, to zmieńmy ilość cukru i powtórzmy obliczenia.
Otrzymane w ten sposób wino będzie wytrawne. Jeśli wolimy słodkie, to możemy dodać większą ilość cukru. Ale te nasze obliczenia były szacunkowe, więc jeśli się pomylimy, to możemy otrzymać wino bardzo słodkie. A odsłodzić wina się nie da.
Lepiej jest dodać cukier już po skończonej fermentacji, zamieszać i odczekać dwa trzy dni, by się smak sklarował.
Tylko koniecznie pamiętajmy, że do wina nigdy nie sypiemy cukru, lecz wlewamy do niego rozpuszczony na gorąco i ostudzony syrop.
Ten dodatek cukru po fermentacji też wiąże się z niebezpieczeństwem, że obudzimy drożdże. Wtedy efekt będzie taki, że otrzymamy słodkiego szampana. Ręczę, że da się to wypić.
Nasze wino nie jest spasteryzowane i dlatego pełno w nim drożdży, choć przeważnie w stanie spoczynku. No ale przecież nie będziemy ich poddawać barbarzyńskiej pasteryzacji.
Drożdże żyją sobie jakiś czas, a potem umierają i ich zwłoki są w naszym winie.
A to nie dobrze, bo zwłoki rozkładają się, co nie polepsza jego smaku.
Dlatego po ustaniu fermentacji, ale nawet jeśli nie całkiem ustała, to po trzech lub góra czterech tygodniach od nastawienia, wino należy odsączyć.
Dobrze jest przy tym nie zmącić wszystkiego. Dlatego musimy się zaopatrzyć w plastikowa rurkę o przekroju mniej więcej jednego centymetra.
Jeśli fermentowaliśmy wino w moszczu, to zwłoki naszych drożdży spoczywają na dnie naczynia fermentacyjnego. Wystarczy koniec rurki umieścić kilka centymetrów nad dnem. Potem zassać wino, tak by jego koniec znalazł się w rurce poniżej poziomu wina w zbiorniku i drugi koniec rurki umieścić w innym zbiorniku. Jeśli nam się to nie uda, to trzeba próbować do skutku, zbierając doświadczenia z kolejnych nieudanych prób. Jeśli przy okazji napijemy się trochę, to raczej od tego nie umrzemy.
Jeżeli fermentowaliśmy wino w miazdze, to na jego dnie i przy powierzchni znajdują się warstwy łupinek i pestek. Nas interesuje ciecz pomiędzy tymi warstwami. Do jej oddzielenia użyjemy plastikowej rurki, podobnie jak w przypadku fermentacji w moszczu.
Jest to dość kłopotliwe i na dodatek przez rurkę zawsze może przelecieć jakaś łupinka. Ja to robię tak, że rurką przelewam ciecz do wiadra i w tym samym czasie przelewam ją przez drobne sitko z wiadra do pojemnika, gdzie będzie ono potem dojrzewać. Czasem trzeba się spieszyć, aby wino nie przelało się przez brzeg wiadra.
I jeszcze jedna obserwacja. Wszelkie operacje z rurką są znacznie łatwiejsze, gdy nasz zbiornik fermentacyjny nie stoi na podłodze, tylko ze trzydzieści centymetrów wyżej, na jakiejś stabilnej podkładce.
Należy o tym pomyśleć, zanim zabierzemy się za fermentację, bo potem podnoszenie 50-cio kilogramowego zbiornika może być trudne.
Teraz podam konkretny przepis na produkcję 30 litrów wina z mrożonych, czarnych porzeczek o zawartości alkoholu 15%.
Wyliczanki przedstawiłem wcześniej.
Pulpa z porzeczek, wody i cukru nie powinna przekroczyć 45 litrów, ale nasz pojemnik fermentacyjny powinien mieć 50, a nawet lepiej 60 litrów. To dlatego, że dwutlenek węgla będzie unosił warstwę skórek i nasion tak, że może to doprowadzić do zatkania rurki fermentacyjnej, co może w konsekwencji spowodować jego eksplozję.
Mój kolega musiał kiedyś malować pokój, po takim eksperymencie.
Do zbiornika wlewamy 10 litrów ostudzonej wody, w której na gorąco rozpuściliśmy uprzednio10 kg cukru i dodaliśmy zawartość torebki odżywki do drożdży.
Dodajemy teraz10 kg rozgniecionych lub nawet zmielonych porzeczek.
W ostatniej chwili przed dodaniem obudzonych drożdży dodajemy 25 litrów wody.
Chodzi o to, że te wszystkie czynności zajmują sporo czasu, a stężony cukier jest odporny na zakażenie wszystkim co fruwa w naszym powietrzu, więc nie rozcieńczajmy wina zbyt wcześnie.
Przepis na budzenie drożdży jest na ich opakowaniu.
Przed dodaniem obudzonych drożdży mieszamy zawartość pojemnika, najlepiej wdmuchując powietrze na dno cieczy za pomocą plastikowej rurki. Trzy objętości płuc wystarczą. Potem dodajemy drożdże, znowu mieszamy, zatykamy korkiem z rurką fermentacyjną i zaczynamy się niepokoić: zacznie bąbelkować czy nie. Jeśli w ciągu doby nie zacznie, sprawdźmy najpierw czy obsadzenie rurki i korka jest szczelne.
Po trzech, góra czterech tygodniach tygodniach odsączamy wino od skórek i drożdży, tak jak to omówiłem wcześniej za pomocą plastikowej rurki.
Mamy więc wino, które zaczyna dojrzewanie i mokrą pulpę, w której jest jednak pełno wina. Jeśli szkoda nam to wyrzucić, to możemy ją odsączyć wstępnie, już bez dbałości, by wszystko się nie wymieszało, bo i tak już się wymieszało.
Ja robię to, filtrując wszystko przez podkoszulkę, w której zaszyto rękawy i otwór na głowę.
Wieszam ten worek nad miednicą lub wiadrem, a gdy już większość się przefiltruje, to jeszcze wyżymam pozostałość, tak jak pranie.
Nie polecam bibuły filtracyjnej, bo ona się zatyka tu po jednej minucie.
Przefiltrowana breja jest mętna i raczej obrzydliwa, ale jeśli powlewamy ją do półtoralitrowych, plastikowych butelek po wodzie i odstawimy na bok, to osad opadnie na dno już po dobie. Wtedy można ciecz znad osadu delikatnie przelać do innych butelek.
To co powstanie na pewno nie wygra konkursu winiarskiego. Jest nieco mętne, ale daje się wypić bez przykrości. Powinniśmy jednak to zrobić w ciągu najdalej dwóch tygodni, bo inaczej to zwłoki drożdży zaczną ujawniać swoją obecność.
Tych butelek nie zamykamy szczelnie, bo drożdże ciągle jeszcze pracują i otwierając taką butelkę możemy spowodować niekontrolowany szampański efekt, który na dodatek zrujnuje nasz proces oddzielania wina od osadu.
Dojrzewające w drugim pojemniku wino też należy po kolejnych dwóch, trzech tygodniach przelać za pomocą plastikowej rurki do innego naczynia. Robimy to delikatnie. Na dnie zostanie cieniutka warstewka drożdży.
Po tym drugim przelaniu można wino posłodzić, zgodnie z własnym gustem.
Nie zalecam przechowywania wina w butelkach, bo po jakimś czasie pojawi się w nich delikatny osad, który zmąci wino przy nalewaniu.
Jeśli przechowujemy dojrzewające wino w jednym zbiorniku, to możemy profilaktycznie przelać je za pomocą rurki co dwa, trzy miesiące.
Jeśli wino ma ponad 13%, to taki oddech nie popsuje smaku ani bukietu wina, a często nawet go poprawi.
Powszechnie uważa się, że wino czym starsze tym lepsze, co nie jest prawdą, nawet w przypadku win z winogron. Tylko niektóre gatunki zyskują na smaku przez lata. A na przykład bojole pije się natychmiast po zrobieniu.
W przypadku win owocowych tylko wino z wiśni jest im starsze tym lepsze.
Wino z czarnych porzeczek najlepsze jest, gdy ma jeden miesiąc od początku produkcji, co nie znaczy, że nie można go wypić nawet po kilku latach. Ale w przypadku tak długiego dojrzewania może się na ściankach zbiornika wytrącić warstewka barwnika.
Większość win owocowych najlepsza jest gdy ma 3 do 6 miesięcy.
Ale jak to będzie u Was, musicie sprawdzić sami, do czego serdecznie zachęcam.
A oto konkretny przepis na moje ulubione:
Wino z czarnej porzeczki
Potrzebujemy:
10 kg mrożonych czarnych porzeczek lub 12 kg świeżych
10 kg cukru
Drożdże Bayanus i odżywkę do drożdży (na bazie fosforanu dwuamonowego)
Dwa plastikowe zbiorniki fermentacyjne z hermetycznymi pokrywkami oraz dwie rurki fermentacyjne
Giętką plastikową rurkę o długości ponad 2 metry i średnicy ok 1 cm
Porzeczki po rozmrożeniu rozdrabiamy w mikserze, młynku lub czymś w tym rodzaju. Najlepiej na półpłynną mazię.
Wlewamy to do kotła umieszczonego na jakiejś podkładce, tak by jego denko znajdowało się 25 -30 cm nad podłogą.
Teraz dodamy 10 kg cukru. Ale musimy go rozpuścić w wodzie. Najlepiej gorącej. Musimy to zrobić dokładnie, bo cukier kiepsko rozpuszcza się w alkoholu, a nasz nastaw już jutro będzie miał procent lub dwa.
Przed dodaniem tego rozpuszczonego cukru musimy go ostudzić, bo w zbyt wysokiej temperaturze uciekną nam z porzeczek witaminy, zapachy, flawanoidy i wszystko to co lepiej, żeby zostało.
Do jednej z dodawanych porcji cukru dosypujemy odżywkę i też staramy się ją rozpuścić.
Potem dodajemy wody, najlepiej zagotowanej i ostudzonej, tak by poziom cieczy w zbiorniku osiągnął 40 litrów.
Podczas opisanego wyżej rozpuszczania cukru budzimy drożdże.
W tym celu do plastikowego naczynia wlewamy pół litra gorącej wody i rozpuszczamy w niej 7 łyżeczek cukru, a potem dodając zimnej wody, doprowadzamy ciecz do temperatury nieco wyższej niż temperatura naszego ciała.
Wsypujemy drożdże i co kilka minut mieszamy drewnianą lub plastikową łyżeczką. Nie może być ona metalowa, tak samo jak garnek, w którym budzimy drożdże, bo one nienawidzą metalu.
Potem wlewamy drożdże do zbiornika i dokładnie wszystko mieszamy. Najlepiej w tym celu wsadzić do kotła plastikową rurkę i ze trzy, cztery razy wdmuchnąć do niego całą zawartość płuc.
Zatykamy kocioł przykrywką, a do rurki fermentacyjnej wlewamy troszkę wody. Jak dodamy za dużo, to ten nadmiar i tak zostanie wkrótce wydmuchamy przez wydostający się z kotła dwutlenek węgla.
Robimy to w domu, a nie w zimnej piwnicy, bo najlepsza temperatura do fermentacji to 35 stopni. 25 też może być, ale nie 15.
Drożdże nie kochają światła, więc można kocioł przykryć czarnym ręcznikiem.
Teraz zapominamy o sprawie na 3 tygodnie.
Po tym czasie wino będzie nieco mętne, ale w smaku mu nic nie będzie brakowało.
Musimy teraz oddzielić pozostałości porzeczek i trupów drożdży od naszego wina.
W naszym kotle na dnie będzie mniej więcej 10 centymetrowa warstwa osadu, a na górze też warstewka łupinek.
My musimy odzyskać to co jest pomiędzy warstwami, starając się nie pomieszać wszystkiego.
Zrobimy to za pomocą tej dwumetrowej plastikowej rurki, której używaliśmy do wymieszania zawartości kotła 4 tygodnie temu.
Wsadzamy rurkę, tak by prawie dotknąć dolnej warstwy. To trudne, bo robimy to na ślepo.
Jeśli wsadzimy za głęboko, to rurka się zatka, a jeśli za wysoko, to przelewanie skończy się za wcześnie, wtedy kiedy poziom wina spadnie poniżej końca rurki.
Musimy ustami wciągnąć wino do całej rurki, a potem drugi koniec umieszczamy w drugim, do tej pory bezrobotnym kotle.
Mogę się założyć, że za pierwszym razem się nie uda. Ale trzeba próbować.
Przelewanie skończy się, gdy poziomy cieczy w obu kotłach się wyrównają.
Dlatego pod pierwszy kocioł, w którym prowadzimy fermentację, należy coś wstępnie podłożyć, tak by jego denko było ze 20 – 25 cm nad podłogą.
To co zostanie w kotle zawiera sporo wina. Jeśli nam szkoda tego wylewać, można to przefiltrować, najlepiej przez jakąś tkaninę. To, jak to zrobić, już pozostawiam Waszej pomysłowości.
Przefiltrowana ciecz będzie mętna, ale jeśli porozlewamy ją do półtoralitrowych butelek, to po dwóch dniach na ich dnie wytrąci się osad, a wino znad osadu można delikatnie zlać i wypić.
To najwyższej jakości wino, które przelaliśmy do drugiego kotła za pomocą plastikowej rurki, może zawierać jakieś paprochy, które przebrnęły przez rurkę.
Kiedy pierwszy kocioł umyjemy, możemy do niego poprzelewać nasze wino przez zwykłe sitko.
Nie polecam przechowywania wina w butelkach, bo w niepasteryzowanym winie zawsze będzie się zbierał na dnie osad, a na ściankach osadzał barwnik, który przy wylewaniu wina odejdzie od ścianek i zanieczyści wino kłaczkami.
Wino z czarnej porzeczki najlepsze jest w drugim miesiącu od nastawienia. Jeśli nie zdołamy w tym czasie go wypić, to lepiej co miesiąc odświeżyć go przelewając za pomocą rurki do drugiego naczynia.