Radio w PRLu
60 lat temu Polska to była dziura na końcu świata, o której nikt nie słyszał.
W latach 70ych w przeprowadzono wśród mieszkańców Nowego Yorku test z wiedzy ogólnej. Na pytanie co to jest Warszawa, najwięcej odpowiedzi zdobyła opcja, że to dzielnica Moskwy.
My też niewiele wiedzieliśmy, bo władza ludowa hamowała jak mogła wymianę informacji z Wolnym Światem. A o podróży za granicę, to można było sobie pomarzyć.
Ale połowa Polaków słuchała Radia Wolna Europa. Oczywiście trzeba to było robić po kryjomu przed sąsiadami. Kara za słuchanie tej rozgłośni była różna w różnych czasach. Bywało, że można było za to trafić do więzienia, albo rekwirowano odbiornik, a w latach 70ych, to była najwyżej umoralniająca rozmowa z jakimś funkcjonariuszem.
Młodzi ludzie słuchali Radia Luksemburg, gdzie nadawano piosenki Elvisa Presleya, Doris Day, Neila Sedaki, a potem zespołów The Doors, The Animals i wreszcie Rollingstonesów i Beatlesów. Sygnał był słaby. Trzeba było trzymać ucho przy głośniku, a i tak fala uciekała i przez długie sekundy panowała cisza.
Trafiały się też czasopisma przemycane przez granicę, ale by je przeczytać, trzeba było poznać angielski. A w Świdrze, gdzie mieszkałem nie było takiej możliwości. Znałem tylko jedno wyrażenie w tym języku. Wiedziałem jak jest po angielsku „już wiem”.
W radio puszczali piosenkę w wykonaniu Ludmiły Jakubczak. Jej fragment brzmiał: „Angielskiego uczę się, I love you co znaczy już wiem.” Dopiero wiele lat potem dowiedziałem się, że I love you znaczy jednak coś całkiem innego, niż już wiem.
Kiedy miałem 7 lat, w 1960 roku, powstał w Gdańsku pierwszy w Polsce zespół, jak to się wtedy mówiło bigbitowy. Nazywał się Czerwono Czarni i grał w klubach, często po kryjomu przed władzą. Jednak to, by można było takiej muzyki posłuchać w radio było wręcz niewyobrażalne.
Dopiero w 1968 roku zespół Polanie wydał pierwszą, jak to się wtedy mówiło młodzieżową płytę winylową. A potem już poszło jak powódź po zerwanej tamie.
Komuniści w tych czasach walczyli z Kościołem, ale w tępieniu nowej muzyki jedni i drudzy byli wyjątkowo zgodni, choć z różnych przyczyn. Władze nienawidziły wszystkiego co pochodziło ze zgniłego zachodu, a Kościół nienawidził wszystkiego co nowe.
To nowe, to nie była tylko muzyka. Chłopcy zapuszczali długie włosy, chodzili we wzorzystych koszulach. Bogatsi pokazywali się w bitelsówkach. To były buty, podobne do tych w jakich występowali Beatlesi, ale trzeba było je zamawiać u szewca.
Powoli też nowa muzyka przebijała się do radia.
Którejś niedzieli poszedłem na mszę do kościoła. Do kazania wszystko szło jak zwykle. A potem ksiądz staruszek wszedł na ambonę i zaczął dość nietypowo.
Powiedział: „Nie mogłem wczoraj zasnąć i słuchałem radia. Występował tam jeden z tych krzykliwych piosenkarzy i śpiewał, że
Dziwny jest ten świat
Gdzie jeszcze wciąż
Mieści się wiele zła
I że Człowiekiem gardzi człowiek
Nadszedł już czas
Najwyższy czas
Nienawiść zniszczyć w sobie
Wszyscy doskonale znali tę piosenkę. W kościele zapanowała taka cisza, że gdyby ktoś podrapał się w głowę, to wszyscy uznaliby to za nieznośny hałas.
Wtedy ksiądz powiedział, że skoro ten Niemen śpiewa takie rzeczy, to nie może on być tak całkiem zły.
A mnie się wtedy przypomniał Topik. Nie pamiętacie?
Kiedy Topik i Topcia stanęli na brzegu doliny, rodzina Muminka przygotowywała właśnie śniadanie. Czuć było zapach kawy. Wtedy Topik powiedział do Topci: „Fotują fawę… Nie mogą być tak całkiem źli,… jeśli fotują fawę.”
Jeśli tego nie znacie, to… macie czego żałować.
Pożyczyłem kiedyś mojemu przyjacielowi Wojtkowi płytę zespołu Breakout. Jego ojciec był prokuratorem. W czasach komunizmu. Koszmar. Strasznie tępił nowe trendy w muzyce i w zachowaniu młodzieży. Muzyki mógł Wojtek słuchać tylko na prawie całkowicie przyciszonym adapterze Bambino.
Kiedy Wojtek wysłuchał tych Breakoutów, otworzyły się drzwi i do jego pokoju wszedł ojciec. To mogło jedynie oznaczać jakąś nową awanturę. Może słuchał zbyt głośno?
Ale ojciec zapytał: „Czy ten ostatni utwór to grał ten sam zespół co poprzednie?”
Wojtek potwierdził, a wtedy ojciec mówi: „Hm. Jeśli oni potrafią zagrać coś takiego, a grają to co grają, to ja chyba czegoś nie rozumiem.”
Ten ostatni utwór śpiewała Mira Kubasińska i nazywał się on „Po ten księżyc złoty” i szło to tak:
„Nooc. Lecz porzucić muszę cię. Po ten księżyc muszę iść. Złoty księżyc który lśni.
Poczekaj miły. Ja do ciebie przecież wrócę i do nóg ci księżyc rzucę. Złoty księżyc, który lśni. Tadadam tadadam. Tam dam.”
Już w 1962 roku ówczesny sekretarz PZPR, Władysław Gomułka zarządził utworzenie programu trzeciego Polskiego Radia. To miał być program dla młodzieży i miał ją odciągać od słuchania Radia Luxemburg.
Wtedy większość programów prowadzono na żywo, co wiązało się z niebezpieczeństwem różnych lapsusów językowych.
W radiowej trójce nadawano super program „Mój magnetofon”, prowadzony przez Piotra Kaczkowskiego. Wtedy wiele osób nagrywało piosenki z radia. A Piotr Kaczkowski dawał czas na włączenie magnetofonu i na dodatek podawał długość trwania poszczególnych utworów.
Kiedyś powiedział: „Utwór ten mać trwa, o przepraszam Państwa, trwa mać, o przepraszam ma trwać.”
Jeszcze w latach pięćdziesiątych radio zatrudniało muzyków, którzy zapychali dziury w prowadzonych na żywo programach. Należał do nich, grający na pianinie Jerzy Lefeld.
Któregoś dnia spiker zapowiedział go tak: „Proszę państwa, przy pianinie leży jefeld.”
W czasie studiów uwielbiałem uczyć się w nocy. Gdzieś w tle grało mi radio. Między północą a czwartą rano nadawano tylko program pierwszy. Każdego dnia była to rozgłośnia, tak się to nazywało, z innego miasta. Przez godzinę nadawano muzykę, a o równej godzinie łączono się z Warszawą, skąd spiker czytał na żywo krótkie wiadomości. Pamiętam, że najlepsza muzyka była z Lublina.
Ale tego wieczoru był to Szczecin. Spikerka relacjonowała występy Chóru Politechniki Szczecińskiej w Skandynawii i puszczała utwory w wykonaniu tego chóru.
Kiedy zostało pół minuty do końca pierwszej godziny programu, spikerka powiedziała, że tamtejsza prasa pisała o chórze w samych superlewatywach…
Chwila straszliwej ciszy i… klik. Oddała głos spikerowi w Warszawie. Ale ten w ogóle nie był w stanie odczytywać wiadomości. Cały czas się krztusił, prychał i tak dalej.
Mieszkaliśmy w 10cio piętrowym bloku. Któregoś dnia rano wybierałem się na uczelnię. Zjadłem śniadanie i zacząłem się ubierać. Dzwonek do drzwi. Otwieram. Jakaś staruszka. Mówi: „Czy mógłby Pan zgasić radio?”
Ja na to, że u mnie nie gra.
A wtedy ona: „Ale u mnie gra.”
To był telewizor i wnuki włączyły go wychodząc do pracy, by przybyła ze wsi babcia się nie nudziła, ale program się skończył i na ekranie pojawiły się jakieś denerwujące pasy.
Na koniec jeszcze jedna, związana z radiem historyjka, choć nie ma w niej żadnej muzyki.
To było w połowie kwietnia 1962 roku. Szykowałem się do szkoły i słuchałem radia. Podali wiadomość, że Jurij Gagarin poleciał w kosmos.
W domu nikogo nie było, ale dziadek w warsztaciku na podwórku coś tam sobie konstruował. Przyleciałem do niego i mówię: „Dziadku, słyszałeś, że Ruscy polecieli w kosmos?”
A dziadek: „Coś ty. Wszyscy?”
A ja. Nie. Tylko jeden.
Ee. To co mi zawracasz tyłek?